22.8.11

#49





Do Mediolanu dotarłyśmy o 21. Po trzech godzinach jazdy pociągiem z Wenecji i godzinnym opóźnieniu, z ulgą, nie rozglądając się na boki, wyszłyśmy na świeże, miejskie powietrze. Droga do duomo wydawała się bardzo prosta.
Prosto, prosto i prosto.
Wymarłe ulice, spuszczone żaluzje, słabo świecące latarnie. Każdy może się zgubić. Na szczęście niemówiący po angielsku Włoscy kierowcy autobusów nie zawsze traktują swój pojazd jako dobro transportu publicznego i potrafią nagiąć zasady rządzące wielką metropolią.
Autostopem na sam tył katedry.
Katedra jest piękna. Galeria Emanuella jest piękna. Ceny również zapierają dech w piersiach. Ponieważ nie stać nas było na zupę pod szklanym dachem, zjadłyśmy pastę tuż naprzeciwko strzelistej fasady.
Skutery jeździły nam po stopach.
Na pocztówkach plac był większy a konny pomnik nieopakowany sześciennym rusztowaniem. Po czarnym niebie nie latały tęczowe ważki puszczane przez namolnych Cyganów i nie spadały turystom ze świstem na głowę. Obtarte pięty nie bolały tak bardzo.
Buty zmieniałyśmy siedząc na krawężniku.
Wejście do metra jest obok katedry. Turysta idzie, podziwia tańczące płomienie sacrum i nagle jest już pod ziemią. Trzy linie do wyboru, gilotynowe bramki i bilety za dwa euro. A nad wszystkim czuwa carabinier zamknięty w pancernym pudełku.
Po trzy plastikowe siedzenia w wagonie.
Wyszłyśmy od razu na dworzec. W ostatniej chwili, tuż przed 1. Zdążyłyśmy zająć kamienną ławkę przy jednym z wejść, gdy wszystkie drzwi zostały zamknięte na cztery spusty przez niebieskich kluczników. Budynek jest imponujący. Wielopoziomowy. Wielokulturowy. Cały wygląda jak reprezentacyjny hol i aula główna najlepszego uniwersytetu. Zimny kamień. Markowe butiki. Śpiące pociągi. Chrapiący ludzie. Darmowy nocleg. Chudy murzyn myjący podłogę, żeby zmęczony turysta miał gdzie, ze spokojnym sumieniem, położyć głowę.
Nocna straż w okularach przeciwsłonecznych żartuje także o 4 nad ranem.
W Mediolanie wszystko jest od razu. Tuż. Już. Nie lubię Mediolanu. Ale na dworzec jeszcze wrócę.








1 komentarz:

  1. Damian, mąż Twój26 sierpnia 2011 10:26

    Fajnie pisane. Trochę pesymistycznie, ale sam w Milanie nie byłem, więc trudno mi się wypowiadać :)

    OdpowiedzUsuń